W domu nigdy niczego nie brakowało.
Nie było też nic ponad standard. Byliśmy normalną, przeciętną,
(teraz rozumiem, że właśnie dzięki temu) szczęśliwą rodziną.
I też dzięki temu pamiętam jak wyglądała moja ukochana zabawka z
dzieciństwa. Dzięki temu w ogóle miałam swoją ulubioną zabawkę,
niebieskiego zajączka z białym brzuszkiem. I dzięki temu Młoda
też miała swoją pluszową myszkę Tusię – i za każdym razem
gdy Tusia zginęła był płacz i szukanie w środku nocy, bo Młoda
bez Tusi nie zasnęła. Pamiętam niedzielne wyjścia z rodzicami do
kościoła, a później lody jedzone nad rzeką i łowienie kijanek
do pustych opakowań. Pamiętam sierpniowe zakupy przed rozpoczęciem
roku. Sukienkę na przedstawienie w którym grałam Calineczkę,
własnoręcznie wykonaną przez mamę. Nawet różyczki z bibułki
pamiętam. Strój cyganki na „choinkę” w szkole. Ubranie
gospodyni od babci. Chustę od stryjenki. Wymalowane na różowo
policzki. Pamiętam jak czekałam na tatę wracającego z pracy.
Najpierw wypatrywałyśmy z siostrą samochodu. Liczyłyśmy który
należał do niego. A później chowałyśmy się pod kocem. Dzień w
dzień. Co dzień zaskoczone, że tata się nie domyśla, że znowu
się tam schowałyśmy. Dzień w dzień udawał, że nie.
Kiedyś powiedziałam sobie, że nigdy
nie będę pracować z ludźmi. Za to bardzo chciałam, żeby moja
praca była związana ze zwierzętami. Dziś pracuję w lecznicy dla
zwierząt. W dziale obsługi klienta. Bo niestety, ale ktoś te
zwierzęta przyprowadzać musi. Przez pół roku, pomimo ostrzeżeń
koleżanek, absolutnie żaden z klientów nie potraktował mnie w
zły, czy nieuprzejmy sposób. Nie licząc tych, którzy nie potrafią
powiedzieć dzień dobry, czy dziękuję – ale to drobiazg. Każdą
napiętą sytuację potrafiłam rozładować, zanim jeszcze wymknęła
się spod kontroli. Myślę, że zawdzięczam to swojemu nastawieniu,
podejściu do drugiego człowieka, temu czego uczono mnie w domu i co
też teraz powtarza Łukasz – stanowczo, szczerze, ale zawsze z
szacunkiem. Dziś pierwszy raz zatrzęsły mi się ręce. Wiecie,
wybuchy gorąca i takie tam. Odebrałam niezbyt przyjemny telefon, od
kogoś komu wydaje się, że przez to kim jest należy się wszystko.
Bo w naszym kraju to jest jeszcze taka komuna – masz nazwisko to
możesz wszystko sobie załatwić. Więc Pan X zjechał mnie jak burą
kotkę. Bo mógł. Strasząc, że jak chcę mieć spokojny wieczór
to lepiej żebym zrobiła to o co prosi. Ja w szoku. Kim do jasnej
cholery jest Pan X? A że po pracy wyjątkowo trafiam do rodzinnego
domu to żalę się mamie. Bo co się będę martwić sama. Niech się
pomartwi kobieta ze mną. I przy okazji pewnie coś wymyśli. Bo
gorąca czekolada od Młodej pomogła tylko częściowo. Googlujemy.
No okej. I chyba dopiero wtedy schodzi ze mnie ciśnienie. Gość na
wysoko postawionej pozycji. Profesor na uniwersytecie. Ktoś kto
powinien znać podstawowe zasady kultury. A jednak nie. Jednak zupełnie nikt. Wylał swoje frustracje na dziewczynę z recepcji. Przez telefon oczywiście. Bo osobiście, przy innych ludziach Pan X pokazał, że jednak potrafi przynajmniej udawać miłego człowieka.
W sumie mogłabym Wam powiedzieć kto
to. Ale po co. I tak pewnie nie kojarzycie człowieka. Chyba, że tak
jak moja mama chcielibyście od razu chwycić za telefon i dzwonić
do kancelarii. W każdym bądź razie, ja miałam zepsuty wieczór,
Pan X ma zepsute życie – i dzięki temu, że to zrozumiałam teraz nie płaczę. A miałam ochotę. I nie pomogłaby
czekolada od Młodej i Nutella od Łukasza, która już na mnie
czekała.
I bardzo dobrze, że pieniądze nie
rosną na drzewach. Dzięki temu nie wszyscy są takimi burakami. I trochę to zabawne - dzięki tej
nieprzyjemnej sytuacji wróciło do mnie tyle pozytywnych wspomnień.