14:43

Nie stawiajcie matek w takiej sytuacji

Nie stawiajcie matek w takiej sytuacji

 

     



    Mam kilka lat. Wysoki dorosły trzyma mnie nad ziemią. Wiem, że za chwilę kolejny raz zamierza podrzucić mnie do góry. Robi to, a ja boję się, że zaryję głową w drewnianą belkę nad nami, albo że upadnę na parkiet. No w każdym razie, jakoś mu kurde nie ufam. Czekam aż postawi mnie na ziemi i mam zamiar unikać go przez resztę wesela. Nie reagował na moje protesty. Nie pamiętam czy powiedziałam o tym rodzicom. Pamiętam, za to, że byłam przerażona. Musiało to być dla mnie silne przeżycie, w końcu z jakiegoś powodu zapamiętałam to zdarzenie, mimo że nie pamiętam czyj był to ślub.

    Agata, która na instagramie prowadzi bardzo fajny profil jestem.mama, poruszyła dziś temat traktowania dzieci przez dorosłych na różnych rodzinnych zjazdach. Opisała wydarzenie, gdzie jej 2 letniemu synkowi wpadł pod weselny stół balonik, a dorosły który go podniósł rzucił tekstem "Oddam Ci balonik, jak się ze mną przywitasz". Możecie zobaczyć na Agatowym stories jak na to zareagowała. Brawo dla niej za tą reakcję. Na pewno nie fajnie jest zwracać komuś uwagę, to też jest wyjście ze strefy komfortu. Samej jest mi ciężko zwracać ludziom uwagę. I mam taką refleksję, że nie musiałam tego robić zanim nie zaszłam w ciążę. Kiedy ludzie widzą zaokrąglony brzuszek, albo małe dziecko dostają małpiego rozumu. Bo przecież to takie słodkie pogłaskać ciążowy brzuszek (aż mnie wzdryga na myśl o kobiecie, która w sklepie niespodziewanie pogłaskała mój brzuch mówiąc, że musiała bo to przynosi szczęście!!!), czy przytulić małe, słodkie dzieciątko.

    Miałam to szczęście, że kiedy hormony po ciąży i porodzie jeszcze we mnie wrzały, nie musiałam nikomu tłumaczyć jak zachować się przy dziecku, bo spotykałam się tylko z najbliższymi, którzy mnie znają i wiedzą, że moja strefa komfortu ma przynajmniej pół metra, a moje dziecko to MOJE dziecko. A później przyszedł lockdown - 2 metry dystansu, no dla mnie idealnie.

No, ale nie można w nieskończoność unikać ludzi, kiedyś trafi się ktoś kto powie „no nie bądź taki, przywitaj się z ciocią”, „daj buziaka, nie bądź dzikus”, „co Ty taki nieśmiały, wujek chce Cię tylko przytulić”. I co wtedy? No nic. Ciocia, czy wujek będą musieli pogodzić się z tym, że nie każde życzenie da się spełnić. I że świat nie kręci się wokół nich, nawet jeśli widzą dziecko raz na rok i nawet jeśli przyjadą z wypasionym prezentem. Nie pozwolę na to, by ktoś zmuszał moje dziecko do czegoś na co ono nie ma ochoty. A jeśli ktoś powie, że jest niewychowane? Trudno. Mam świadomość, że jeśli będzie potrafiło odmówić znajomej osobie, nie będzie też miało oporów przed tym by komuś kto chce je skrzywdzić rzuciło „spieprzaj dziadu”.

Już samo wypychanie zestresowanego malucha do przodu i rzucanie „wypada powiedzieć dzień dobry” to dla mnie dręczenie dziecka. Więc co, ma nie mówić? Jeśli nie ma takiej potrzeby, okej. Co nie znaczy, że temat olewam. Przecież obserwuje jak sami witamy się z ludźmi. Wiem, że od tego co dziecku mówimy, bardziej liczy się to co przy nim robimy. W książeczkach ogląda obrazki, tłumaczę, że postaci mówią „dzień dobry”, „do widzenia”. Nie wierzę, że zmuszanie go do robienia czegoś wbrew jego woli, może przynieść lepsze skutki.

Sama mam tylko kilka osób z którymi witam się przytuleniem. A kiedy mam przywitać się z większą ilością osób czuję stres, bo zwyczajnie tego nie lubię. (I  jeszcze to wiecie, widzieliśmy się już kiedyś? nie widzieliśmy? Przedstawić się czy nie?) Zazwyczaj wygląda to tak, że na początku rzucam "cześć" i macham ręką, podczas gdy mój mąż podchodzi do każdego, śmiało się witając.

A już jak płachta na byka działa na mnie „no weź, bo cioci będzie przykro”. To my jesteśmy dorośli i to my odpowiadamy za nasze uczucia, nikt mi nie będzie manipulował dzieckiem. Pamiętajcie, że nie wszyscy chcą dla naszego dziecka dobrze. Dziś przytuli się do wujka, żeby nie było mu smutno, jutro może zostać zmanipulowane w taki sam sposób do gorszych rzeczy.

Widzieliście kiedyś broniącą swoich kurcząt kwokę? Potrafi siąść na kark największemu psu. Jestem taka matka-kwoka. Choć, jak na wstępie wspomniałam – to jest CHOLERNIE ciężkie wychodzić ze swojej strefy komfortu. Dlatego nie stawiajcie matek w takiej sytuacji, zanim zmusicie dziecko do tego, żeby się z Wami przywitało, przytuliło, pobawiło, zadajcie sobie pytanie CZY TO MOJE DZIECKO? Jeśli odpowiedź to „nie”, poczekajcie aż samo będzie miało na to ochotę. A jeśli nie? No trudno. Nie wszystko można mieć.

Od czasów bycia nianią mam zwyczaj pytania dzieci, czy mogę je wziąć na ręce, jeśli już muszę to zrobić (bo na przykład się nim opiekuję). To dobre, nawet jeśli dziecko nas jeszcze nie rozumie. to jest to dla niego zapowiedź tego co zaraz nastąpi. Chyba nie chcielibyście żeby podszedł do Was wielkolud i porwał Was z ziemi wprost w ramiona, albo - o zgrozo - podrzucił w powietrze.

Stare pokolenie powie, że to nasz wymysł. Że kiedyś gówniarzeria szanowała starszych. Że to złe wychowanie odmówić cioci całusa na powitanie. Ale kiedyś to się prało we Frani i płukało w rzece, a myślę, że z automatem każdemu jest wygodniej. Tak samo z pewnością siebie i poczuciem sprawczości.

Copyright © 2016 Brakuje Żyrafy , Blogger