„Puściłam
gaz i postanowiłam pożegnać się z życiem. I wtedy moja mama
zawołała „Agnieszka” czy tam „Agusiu, zupa na stole.” I ja
wyjęczałam umierającym głosem syreny „Ale jaka?”. I
usłyszałam z kuchni: „Pomidorowa”.
Postanowiłam
przed śmiercią jeszcze zjeść jeden posiłek i jakoś mnie ta zupa
na tyle wzmocniła, że do tej pory żyję.”
Agnieszka
Osiecka
Rozpadam
się. Najpierw na trzy: na to co myślę, na to co czuję i na to co
mówią, że powinnam robić. A później to już idzie lawinowo.
Obejmuję rękami ramiona i staram się przytulić tego
dzieciaka, który mieszka w moim ciele i jest tak koszmarnie
wrażliwy. Chociaż najchętniej wyjęłabym go z siebie i sprała mu
tyłek za to co mi robi. Ale. Dzieci się nie bije.
Nie
liczę razów, kiedy podniosłam się z ziemi, otrzepałam i ruszyłam
do przodu, tylko po to żeby znowu upaść między pokojem a kuchnią.
Dni mijają, a ja tkwię jak w jakiejś bańce, mijam uśmiechniętych
ludzi i im zazdroszczę, zapominając, że pomiędzy uśmiechem a
szczęściem nie ma znaku równości.
Łatwiej
jest puścić smutny rap niż wziąć się w garść i coś z tym
smutkiem zrobić, Bonson jest mi więc przyjacielem. Ale kiedy jest
mi już tak naprawdę, naprawdę smutno robię sobie makijaż i
ubieram się w najlepsze ciuchy, bo mam świadomość, że jak się w
takiej chwili zawinę w kołdrowe burrito i wezmę urlop na żądanie
to mogę już nigdy nie wstać. A potem już nie wiem czy to moje
udawanie szczęścia to z pewnością nadal udawanie.
Jakaś
część mnie kocha życie. Tak bez granic, aż chce się o tym
krzyczeć. Głośny śmiech, rozmowy do rana, spacery, psy i
fotografię. I tylko nie umie się tym cieszyć wystarczająco
wdzięcznie, bo ta ciemniejsza strona jest cwana. Daje złudzenie, że
pogrążanie w smutku to wytchnienie. Nawet jeśli rzeczywiście - to tylko na chwilę. Słuchanie smutnych piosenek i czytanie o tragediach
zapewnia „nie tylko Ty tak masz!”, ale sprawia, że Twój magazyn
nieszczęść stale się rozrasta.
Mam
to szczęście, że spotkałam na swojej drodze ludzi, którzy
pomagają mi wrócić do życia, kiedy ja tego życia już nie chce.
Kiedy wydaje mi się, że czegoś nie przeskoczę, nie przeżyję, że
dalej jest już ściana i tylko koniec, to dostaję wiadomość,
telefon, to może być cokolwiek. Jak ta pomidorowa Osieckiej.
Kiedy
ktoś mi mówi, że nie chce mu się już żyć, potrafię godzinami
mówić o tym, dlaczego życie jest piękne i że można być
szczęśliwym, tylko trzeba zrzucić ten smutek, postawić na
szczęście i dać sobie pomóc. I teraz już rozumiem, dlaczego mam
magnes na nieszczęśliwych ludzi. Wydawało mi się, że jeśli
pomogę komuś będzie mi lepiej, bo teoretycznie wierzyłam we
wszystkie te swoje wywody o super stronach życia. Ale to tak nie
działa. Ktoś mi to już dawno temu tłumaczył, wysyłając wers
„Aleja nr 6 grób nr 4”: „Pomagał
innym przezwyciężyć cierpienie, a sam tracił wewnętrzną
nadzieję.” Ale musiałam dorosnąć żeby zrozumieć.
Nie da się kochać ludzi, nie kochając siebie.