15:01

Koty, które żyją najdłużej.

Koty, które żyją najdłużej.


Sześć lat temu zawoziłam na sterylizację do Lubelskiego Animalsa bezpańskie kocice z działek niedaleko mojego domu. Był tam też kociak z raną na łapce, którego postanowiłam zabrać do lekarza. Kiedy go złapaliśmy, czekając na tatę, weszłam na herbatę do starszej pani, która dokarmiała koty. Okazało się, że kociak uciekł z klatki pozostawionej na werandzie. A, że ja już się cieszyłam, że w domu będzie znowu jakieś kocię doszłam do wniosku, że w takim razie zabiorę inną biedę. Wśród innych kociaków ten był najmniejszy, najchudszy i najbiedniejszy. Jednak poza niedogojonym pępuszkiem nie widać było żeby miał się źle. Wzięłam go do domu na przemycie ranki, a następnego dnia chciałam wypuścić go z powrotem do kociej mamy.



W nocy jego stan się bardzo pogorszył. Telefon do lekarza i rano już byliśmy w Animalsie. Koci katar. Zapalenie oskrzeli. Lekarz powiedział, że prawdopodobnie byłaby to jego ostatnia noc, gdyby został na działkach. Dwa tygodnie spędził w Przychodni weterynaryjnej Lubelskiego Animalsa. Dwa tygodnie na kroplówkach. Później zastrzyki w domu. Pamiętam jak leżał w klatce po chomiku z główką na butelce z ciepłą wodą, ledwo łapiąc powietrze. Ale udało się!

Przez dwa lata mieszkał ze mną. Spał ze mną. Robił mi bałagan w notatkach. Budził w nocy. Gryzł w stopy. Uwieszał się nóg, gdy szłam zapalić światło. Później został wychodzącym kotem. Początkowo przesiadywał na zewnętrznym parapecie, albo na balkonie. Potem zaczął zwiedzać świat. Zawsze gdy nie było go w domu towarzyszył mi irracjonalny strach o niego. Nawet teraz dzwoniąc do domu pytałam czy jest kot. Jak się niestety okazało przeczucie to nie do końca było irracjonalne.

Tydzień temu, kiedy szykowałam się do wyjścia z pracy, zadzwoniła do mnie mama. Od razu wiedziałam, że coś jest nie tak. Bonnie przyczołgał się pod naszą bramę, prawdopodobnie po potrąceniu przez samochód. RTG wykazało stłuczenie płuc, odmę podskórną i śródpiersiową, częściowe przemieszczenie watroby i ubytek przepony. Przez pierwsze dni miał problemy z oddychaniem. Nie wiedzieliśmy czy przeżyje. Teraz dochodzi do siebie w domu, jeszcze na lekach i pod kontrolą lekarza. Niestety po wypadku stracił czucie w ogonie i będzie trzeba go amputować, kiedy już stan kotka się ustabilizuje. 

Z dziewięciu żyć już na pewno wykorzystał trzy. Następnym razem mógłby nie mieć tyle szczęścia. Nie każdy kot ma tyle szczęścia. Ba! Niewiele kotów ma tyle szczęścia.

Wiecie już jakie koty żyją najdłużej?
NIEWYCHODZĄCE.






16:09

W łóżku z mordercą

W łóżku z mordercą




Kilka lat temu na spacerze z koleżanką znalazłyśmy małego czarnego pieska. Po wybłaganiu przypadkowo spotkanej pani żeby zajęła się tymczasowo psiakiem i przekonaniu znajomych, że oczywiście potrzebują psa - pies uciekł. Szukając go po raz pierwszy trafiłam do schroniska. Pamiętam jak szłam pomiędzy boksami. Te przytknięte do krat nosy. Psy skaczące na siatkę, chcące zwrócić na siebie uwagę i te zrezygnowane, siedzące w kącie. Pamiętam biegnącego w moją stronę małego rudego szczeniaczka, który uciekł z pawilonu jakiejś dziewczynie. Ale najbardziej w pamięci mi utkwił czarno-biały amstaff. Gdzieś w środku coś mi mówiło, że on nigdy stamtąd nie wyjdzie. Że tu zostanie. Bo jest amstaffem. Bo ktoś kiedyś obciął mu uszy. A ktoś inny, jeszcze wcześniej, takim jak on przypiął łatkę zabójcy. Wtedy wiedziałam, że pewnego dnia, gdy już będę dorosła, wybiorę się do schroniska i zabiorę do domu psa, którego nikt nie chce. A dziś wiem, że tego nie zrobię. Nie wybiorę psa w typie rasy uważanej za groźną. Dorosłego. Z nieznaną przeszłością. To on wybrał nas.


Pewnie większość z Was już zna tą historię. Jednak, w nadziei, że grono czytelników ciągle się powiększa, opowiem ją jeszcze raz. Więc jeśli już ją poznałeś możesz śmiało wstać zrobić sobie herbatę, a później przewinąć dalej. :) Na tegoroczną majówkę wybraliśmy się z Łukaszem w okolice Kazimierza Dolnego, na ranczo naszych znajomych. Po prostu do nas przyszła. Podchodziła nieśmiało, zabierała dawane jej smaczki, zakopywała i wracała po jeszcze. Rano okazało się, że noc spędziła na fotelu pod domkiem. Następnego dnia już była bardziej ufna. I od początku najbardziej pokochała Łukasza. Po dojściu do siebie po imprezie zapakowaliśmy ją do samochodu, żeby poszukać jej domu. (Przypomniało mi się, że wsiadłam wtedy do auta bez okularów i w ogóle nie przeszkadzał mi ich brak! Musiałam być serio przejęta. :) Okoliczni mieszkańcy potwierdzili nasze przypuszczenia i rozwiali wszelkie nadzieje na odnalezienie właściciela. Tułała się po tej miejscowości od 3 miesięcy, może nawet dłużej. Dokarmiał ją właściciel miejscowego sklepu. No i co teraz? Szybka kalkulacja. Kto ją weźmie, na ile. Najpierw my, na trochę. Znajomi zeoferowali się zrzucić na Nukową sterylizację. Jak zadzwoniłam do Lubelskiego Animalsa, okazało się, że zrobią to za darmo. Dziękujemy! :))) Więc pieniążki poszły na leczenie i żarcie na start. Sterylka była potrzebna na cito, jeszcze tej samej nocy, kiedy Nuka była u nas po raz pierwszy, dzwoniłam do doktora Przemka z pytaniem czy następnego dnia może ją przyjąć. Ciachał ją prawie, że na urlopie. :) Po sterylce miała u nas zostać tylko do czasu zagojenia rany. Później miała przygarnąć ją Justyna. A jak nie to przecież na pewno znajdziemy jej dom. A ja już wtedy liczyłam na to, że nikt jej nie zechce. Że nie znajdzie się żaden dom. Ogłoszenia były. Oczywiście. Szukaliśmy domu dla Nuki. Na fejsie, na olx. Byli nawet chętni, którym nie szczędziłam opowieści o Nukowych wyczynach. Ochoczo opowiadałam o zjedzonym padzie i trzecim kablu od ładowarki i kennelowej klatce, która zajmuje pół kuchni. Nikt nawet nie zdążył się z nami umówić na zapoznawczy spacer.


Wypisywałam dziś w pracy zaproszenia na szczepienia dla naszych pacjentów. Dziesiątki imion. Dlaczego akurat Nuka? A no, proszę Państwa, dlatego, że wydawało mi się, że Łukasz mi mówił, że jego pies miał na imię Nuka, a ja pomyślałam, że przez ten wzbudzony sentyment łatwiej będzie mi go przekonać żeby ją przygarnąć. Kilka miesięcy później kolega, z miejscowości z której pochodzi Łukasz pytał czy serio tak ją nazwaliśmy, bo u nich do psów woła się " - nuka, nuka ". Coś zamiast naszego "psipsipsi". Ups! ale już się przyjęło, więc właśnie tak ma na imię.


Pierwszego dnia poprosiłam znajomych żeby zapamiętali Nukowe oczy. Wiedziałam, że po pewnym czasie się zmienią. Nabiorą blasku. Właśnie te oczy są doskonałym dowodem na to, że podjęliśmy najlepszą decyzję zabierając ją ze sobą. Ale też to właśnie przez nie najczęściej wraca do mnie pytanie o jej przeszłość. Nigdy nie dowiemy się jak znalazła się w miejscu w którym ją znaleźliśmy. Urodziła się na wolności, została oswojona przez ludzi i błąkała się po wsiach w poszukiwaniu jedzenia? Miała kochających właścicieli, ale przez skłonność do ucieczek wybrała życie na gigancie, a później już nie potrafiła wrócić do domu? Może ktoś za nią tęskni i nie trafiliśmy na swoje ogłoszenia? A może jednak, ci którzy zastanawiają się skąd w nas odwaga do spania z psem o nieznanej przeszłości mają rację? Może ugryzła dziecko, więc ktoś wsadził ją do samochodu i wywiózł? Może śpię z mordercą. Jedno jest pewne. Niczego się nie dowiemy. Nadal uczymy się siebie na wzajem i pracujemy nad zachowaniem. Nie zrezygnujemy. Choćby nie wiem co.



Copyright © 2016 Brakuje Żyrafy , Blogger