00:45

Pomidorowa

Pomidorowa


Puściłam gaz i postanowiłam pożegnać się z życiem. I wtedy moja mama zawołała „Agnieszka” czy tam „Agusiu, zupa na stole.” I ja wyjęczałam umierającym głosem syreny „Ale jaka?”. I usłyszałam z kuchni: „Pomidorowa”.

Postanowiłam przed śmiercią jeszcze zjeść jeden posiłek i jakoś mnie ta zupa na tyle wzmocniła, że do tej pory żyję.”

Agnieszka Osiecka

Rozpadam się. Najpierw na trzy: na to co myślę, na to co czuję i na to co mówią, że powinnam robić. A później to już idzie lawinowo. Obejmuję rękami ramiona i staram się przytulić tego dzieciaka, który mieszka w moim ciele i jest tak koszmarnie wrażliwy. Chociaż najchętniej wyjęłabym go z siebie i sprała mu tyłek za to co mi robi. Ale. Dzieci się nie bije.

Nie liczę razów, kiedy podniosłam się z ziemi, otrzepałam i ruszyłam do przodu, tylko po to żeby znowu upaść między pokojem a kuchnią. Dni mijają, a ja tkwię jak w jakiejś bańce, mijam uśmiechniętych ludzi i im zazdroszczę, zapominając, że pomiędzy uśmiechem a szczęściem nie ma znaku równości.

Łatwiej jest puścić smutny rap niż wziąć się w garść i coś z tym smutkiem zrobić, Bonson jest mi więc przyjacielem. Ale kiedy jest mi już tak naprawdę, naprawdę smutno robię sobie makijaż i ubieram się w najlepsze ciuchy, bo mam świadomość, że jak się w takiej chwili zawinę w kołdrowe burrito i wezmę urlop na żądanie to mogę już nigdy nie wstać. A potem już nie wiem czy to moje udawanie szczęścia to z pewnością nadal udawanie.

Jakaś część mnie kocha życie. Tak bez granic, aż chce się o tym krzyczeć. Głośny śmiech, rozmowy do rana, spacery, psy i fotografię. I tylko nie umie się tym cieszyć wystarczająco wdzięcznie, bo ta ciemniejsza strona jest cwana. Daje złudzenie, że pogrążanie w smutku to wytchnienie. Nawet jeśli rzeczywiście - to tylko na chwilę. Słuchanie smutnych piosenek i czytanie o tragediach zapewnia „nie tylko Ty tak masz!”, ale sprawia, że Twój magazyn nieszczęść stale się rozrasta.

Mam to szczęście, że spotkałam na swojej drodze ludzi, którzy pomagają mi wrócić do życia, kiedy ja tego życia już nie chce. Kiedy wydaje mi się, że czegoś nie przeskoczę, nie przeżyję, że dalej jest już ściana i tylko koniec, to dostaję wiadomość, telefon, to może być cokolwiek. Jak ta pomidorowa Osieckiej.

Kiedy ktoś mi mówi, że nie chce mu się już żyć, potrafię godzinami mówić o tym, dlaczego życie jest piękne i że można być szczęśliwym, tylko trzeba zrzucić ten smutek, postawić na szczęście i dać sobie pomóc. I teraz już rozumiem, dlaczego mam magnes na nieszczęśliwych ludzi. Wydawało mi się, że jeśli pomogę komuś będzie mi lepiej, bo teoretycznie wierzyłam we wszystkie te swoje wywody o super stronach życia. Ale to tak nie działa. Ktoś mi to już dawno temu tłumaczył, wysyłając wers „Aleja nr 6 grób nr 4”: „Pomagał innym przezwyciężyć cierpienie, a sam tracił wewnętrzną nadzieję.” Ale musiałam dorosnąć żeby zrozumieć. Nie da się kochać ludzi, nie kochając siebie.

04:14

Stres u kota - przyczyny, objawy, skutki i zapobieganie

Stres u kota - przyczyny, objawy, skutki i zapobieganie





Koty są mistrzami w ukrywaniu bólu, potrafią maskować swoją chorobę tak długo aż dojdzie do wyniszczenia organizmu. Wynika to z głęboko zakorzenionego instynktu przetrwania – chory lub zraniony kot jest łatwym celem dla większego drapieżnika, dlatego za wszelką cenę ukrywa słabości. Podobnie jest ze stresem. Niestety nie wytłumaczymy kotu, że nam może zaufać i najczęściej swój dyskomfort ukrywa także przed nami. Stres może być dla naszego pupila bardzo niebezpieczny, przyczynia się do rozwoju chorób, wyniszczenia organizmu, a nawet śmierci kota. Tak ważne jest więc nauczenie się rozpoznawania objawów świadczących o jego stresie i nasza szybka reakcja.


Jak rozumiecie pojęcie „stres”?

Mówimy, że ktoś się stresuje i wyobrażamy sobie studenta gryzącego długopis nad egzaminem, albo papierosa trzymanego trzęsącymi się rękami przez osobę po kłótni z szefem. Powszechne rozumienie stresu nie wyjaśnia czym ten jest naprawdę. Każda zmiana jakiej doświadczamy wymaga adaptacji naszego organizmu, który w kontakcie z nowym bodźcem jest automatycznie gotowy do działania. Mówiąc prosto - stres to fizjologiczna odpowiedź organizmu na zmiany w otaczającym go świecie. Bez względu na to czy zmiany te są złe czy dobre, nasz organizm nie odróżnia złego i dobrego stresu. Nie mamy też wpływu na to co nasz organizm uzna za zagrażające, mogą to być rzeczy które z natury takie nie są. Na przykład oglądając horror mamy świadomość, że zła postać nie wyjdzie z telewizora i nie zrobi nam krzywdy, nie krzyczymy i nie uciekamy w popłochu, ale mimo wszystko nasze serce przyspiesza, a adrenalina rośnie. Realnie po nas tego nie widać, siedzimy przecież spokojnie na fotelu i patrzymy w telewizor, podczas gdy nasz organizm przygotowuje się do działania. Tak samo kot, który z pozoru jest spokojny, dużo śpi, chętnie je, a czasem nawet mruczy, w środku przeżywać może silny stres.

Tolerancja na stres u każdego kota może być inna. Wynika to z odmienności charakterów, socjalizacji jaką przeszedł kot w przeszłości i sposobu w jaki jest wprowadzany w stresującą sytuację. Podam przykład na naszych kotach. Zosi nie przeszkadzają wizyty gości - biegnie do drzwi za każdym razem gdy usłyszy dzwonek, nie ważne czy to ktoś z nas, czy ktoś zupełnie jej obcy. Kuban natomiast chowa się w łazience nawet kiedy na progu stanie tylko na chwilę pan od pizzy. A gdy w domu pojawił się pies Kuban był nim zainteresowany i szybko się do niego przyzwyczaił, za to Zośka spędziła wtedy kilka tygodni nie schodząc z szafy i pomogły dopiero leki. W internecie możecie znaleźć filmiki na których właściciele pękają ze śmiechu kiedy ich kot skacze ze strachu na widok zielonego ogórka. Nie chodzi o samo warzywo, ale o to, że koty są bardzo wrażliwe na zmiany w otoczeniu. Ogórek na tych filmach kładziony jest zazwyczaj za kotem, podczas gdy on je. Miejsce spożywania posiłku jest dla naszego pupila wyjątkowym miejscem, miejscem w którym czuje się bezpieczny, dlatego kiedy skupiony na jedzeniu dostrzeże przy sobie nieznany obiekt będzie chciał się bronić lub uciekać. Nie róbcie tego swoim kotom.

Co może być źródłem stresu dla kota?


  • choroba lub uraz
  • zmiana rytmu dnia (np. inne godziny pracy właściciela)
  • złe relacje z innym zwierzęciem w domu
  • kłótnie w domu
  • zamykanie przed kotem pomieszczeń, do których wcześniej miał dostęp
  • zmiana miejsca zamieszkania
  • wyjazd właściciela
  • podróż
  • wizyta u weterynarza, groomera
  • udział w wystawie dla zwierząt
  • samotność
  • brak przestrzeni (za dużo zwierząt)
  • atak innego zwierzęcia
  • przemoc
  • nuda
  • hałas (odkurzacz, blender, remont sąsiadów, głośna muzyka)
  • nowy członek rodziny (dziecko, partner, zwierzę)
  • nowy przedmiot w domu, a nawet przemeblowanie
  • obcy (goście, listonosz, dostawca jedzenia)
  • brudna kuweta
  • ptaki na zewnątrz (frustracja kota, że nie może ich upolować)
  • śmierć właściciela
  • śmierć towarzysza


Tak jak wspomniałam na początku, koty często nie pokazują, że są zestresowane. Ich ciało przez miesiące, a nawet lata może być w stanie gotowości, cały czas przygotowane do obrony lub ucieczki, jeśli kot ma stały kontakt ze stresującym bodźcem. Tak samo jak my stresując się przy oglądaniu filmu spokojnie siedzimy, kot może tylko przyglądać się jak odkurzamy, podczas gdy jego ciało przygotowuje się do reakcji.


Co dzieje się w ciele naszego kota podczas stresu?


  • rozszerzają się źrenice
  • naczynia krwionośne się skurczają
  • serce zaczyna bić szybciej
  • ciśnienie krwi się podnosi
  • poziom glukozy we krwi wzrasta
  • pobudza się praca jelit
  • mięśnie napinają się
  • pobudza się pęcherz
  • oddech przyspiesza i staje się płytki


To wszystko może się dziać w kocie, gdy ten z pozoru spokojnie siedzi. Taka reakcja organizmu pojawiać się będzie za każdym razem, gdy kot zobaczy lub usłyszy źródło stresu. Kuban ucieka do łazienki często już wtedy gdy zadzwoni domofon, bo wie, że za chwilę drzwi się otworzą i pojawi się w nich ktoś dla niego obcy. Przez miliony lat taki system mechanizmów obronnych pozwalał przetrwać. Mięśnie były przygotowane do działania, płuca przygotowane do wentylacji, ciśnienie krwi się podnosiło, żeby wszystkie organy były gotowe do walki lub ucieczki. To nic, że w naszym domu nie ma realnych zagrożeń. Kot tego nie wie. Przy długiej ekspozycji na stres możemy przestać zwracać uwagę na objawy, ale nie znaczy to, że one znikną. Nasz organizm nadal będzie spięty i gotowy do działania.

Rozpoznanie długotrwałego stresu u kota, nie jest proste, szczególnie jeśli przez dłuższy czas w domu nic się nie zmienia, a kot wygląda na spokojnego. Są jednak objawy, które jesteśmy w stanie zauważyć. Każdej z tych reakcji zaobserwowanych u naszego kota powinniśmy się przyjrzeć dokładniej i jeśli mamy wątpliwości skonsultować to z lekarzem weterynarii. Z pozoru niegroźne objawy mogą mieć poważne skutki.

Objawy stresu u kota


  • mruczenie – kot mruczy kiedy jest szczęśliwy, ale mruczenie może być też dla niego formą samouspokojenia
  • skierowane do tyłu uszy
  • rozszerzone źrenice
  • spocone opuszki – mokre w dotyku, zostawiające ślady na podłodze, meblach
  • brak chęci do zabawy
  • drżenie ciała
  • zaburzenia wydalania, załatwianie się poza kuwetą
  • wymioty
  • nadmierne, nerwowe wylizywanie się lub zaprzestanie mycia
  • nadmierne wypadanie sierści, łupież
  • dyszenie
  • nadmierne drapanie się
  • nadmierne ocieranie się
  • chowanie się
  • spadek apetytu
  • ospałość
  • miauczenie
  • agresja

Musimy jednak pamiętać, że dla każdego kota objawy będą indywidualne. Zestresowany kot wcale nie musi być agresywny i nie musi chować się po kątach. Równie dobrze może łasić się do ludzi, głośno mruczeć i mieć wilczy apetyt. Podkreślę jeszcze raz – musimy być naprawdę wyczuleni na zachowanie naszego kota.

Skutki przewlekłego stresu


Stres dzielimy na krótko i długotrwały. Krótkotrwały stres nie jest groźny dla naszego kota, jeśli źródło stresu znika, lub przestaje być dla kota stresujące (np. przyzwyczai się do nowego domownika) wszystko wraca do normy. Problemem jest, gdy stresor jest obecny w otoczeniu naszego kota bez przerwy, tak jak np. drugi agresywny kot w domu. Dla Kubana głównym problemem, poza wizytami obcych mu osób w domu, jest fakt, że jest przeganiany przez Zośkę. Zocha nie jest w stosunku do niego otwarcie agresywna, ale potrafi przywalić mu łapą kiedy spokojnie ją mija, albo jak mogliście widzieć na instagramie, wychylić się z transporterka i ze spokojem wbić mu pazury w plecy. To wszystko zależy też od osobowości kota, inny by sobie z takim problemem poradził, Kuban jednak przeżywał to coraz bardziej i bardziej, aż doszło do problemów z pęcherzem. Czynniki stresogenne mogą się bowiem przyczyniać do rozwoju zapaleń pęcherza. U Kubana zdiagnozowano SUK, czyli syndrom urologiczny kotów (ang. feline urologic syndrome). Typowe głównie dla kocurów, szczególnie kastrowanych, rudych i rasy perskiej – czyli Kuba mieści się w każdym z tych zakresów.

Przede wszystkim – stres obniża odporność, przez co nasz kot narażony jest na bakterie i wirusy. Takie koty znacznie częściej chorują. Może grozić im na przykład śmiertelnie niebezpieczne zapalenie otrzewnej (FIP). Może prowadzić do rozwoju przewlekłych chorób takich jak alergie, otyłość, cukrzyca, choroby tarczycy, nadciśnienie, problemów z jelitami czy wspomnianych już wcześniej problemów z drogami moczowymi.

Jak zapobiegać długotrwałemu stresowi u kota?


Przede wszystkim musimy zapewnić środowisko przyjazne kotu, w którym będzie się czuł bezpiecznie. Spokojne mówienie do niego, głaskanie i zabawa pomogą rozładować stres i uporać się z nudą. Powinniśmy także zapewnić mu kryjówkę, koty lubią się schować i spać w ciszy, najlepiej jeśli będzie to miejsce niedostępne dla innych. Równie dobrze może to być domek na szczycie olbrzymiego drapaka, jak pudełko ustawione na regale na który kot bez problemu potrafi się wspinać. Ważne, żeby miejsce to było zaakceptowane przez kota. Dobrze, jeśli kot ma również drapak. Zadbajmy o to, żeby kocia kuweta była zawsze czysta i ustawiona w spokojnym miejscu.

Jeżeli wiemy, że ma nastąpić sytuacja, która będzie dla kota stresująca (np. urodziny dziecka, sylwester, przeprowadzka) możemy wcześniej go do niej przygotować. Najlepiej jeśli porozmawiamy o tym z behawiorystą lub lekarzem weterynarii. Na rynku dostępne są kocie feromony, mające działanie uspokajające, w postaci dyfuzorów do kontaktu, rozpylaczy, pasty, tabletek, obroży, kapsułek czy syropów, a także wieloskładnikowe preparaty, które zawierają L-tryptowan i L-teaninę, korzystnie wpływające na psychikę naszych kotów. Jeśli uda nam się ustalić przyczynę stresu, najlepiej ją wyeliminować. Na przykład na jakiś czas zrezygnować z zapraszania gości, których nasz kot nie zna lub nie akceptuje.

Pojedynczych zmian w życiu naszego kota nie jesteśmy w stanie uniknąć, ale ważne jest aby po takiej zmianie zapewnić mu powrót do równowagi i spokoju. Pamiętajmy, że jeśli zapewnimy kotu spokojne, komfortowe warunki życia będziemy się cieszyć jego zdrowiem i życiem znacznie dłużej. Nie można bagatelizować stresu w życiu naszego kota. Musimy mieć świadomość, że zwierzęta stres przeżywają tak samo jak ludzie, a przecież wiemy, że jeśli jest długotrwały prowadzi do destrukcji.


13:53

Psi Bank Krwi - ciemne strony

Psi Bank Krwi - ciemne strony

PSI BANK KRWI

Pomaganie jest fajne. Oddawanie krwi jest super. Krew ratuje życie. Nie tylko ta ludzka. Wiecie, że psy też mogą zostać dawcami? Istnieją specjalne Banki Krwi dla zwierząt. I to jest mega fajne - mieć świadomość, że w razie potrzeby możesz kupić krew, która jeśli zajdzie potrzeba transfuzji, uratuje Twojego psa. Byłam bardzo, na prawdę bardzo, zafascynowana ideą Banku Krwi dla zwierząt. Ale kiedy poznałam takie od środka, ta wizja psiego bohaterstwa totalnie się rozmyła.

Jakie warunki musi spełnić pies, aby zostać dawcą? 

Wystarczy, że ma od 2 do 7 lat, jest zdrowy, waży powyżej 27 kg, ma wszystkie niezbędne szczepienia i jest regularnie odrobaczany i zabezpieczany przeciw pchłom i kleszczom. Przed oddaniem krwi powinien mieć też zrobione badania w kierunku babeszjozy. Z reguły jest to przestrzegane, chociaż nam lekarz weterynarii zaproponował oddanie krwi, mimo, że Nuka waży ledwo ponad 20 kg, a w dodatku raz była szczenna (jeszcze zanim ją znaleźliśmy!), co też ją dyskwalifikuje.


Jak wygląda pobieranie krwi u psa?

"Ładnie leci!" - powiedział X. - "Jeszcze trochę." W rezultacie pani odebrała ledwo żywego psa, z którego ściągnięto 2 razy więcej(!!!) krwi niż można. Jednorazowo można pobrać 450 ml. "Nasz dzielny bohater! Jest osłabiony." - uspokojno właścicielkę, nieświadomą tego, że pies właśnie oddał prawie litr krwi, wciśnięto w nagrodę karmę i tabletkę na odrobaczenie (najtańsze, rzecz jasna) i odesłano do domu. Pies przyjechał na kroplówkę w nocy, bo jednak ciągle czuł się gorzej, po tym bohaterskim czynie. 

Duży biszkoptowy pies. Państwo znaleźli go dzień wcześniej, ale nie mogli przyjechać. Ciągnie za sobą tylnie łapy. "Nie będzie chodził, trzeba ulżyć mu w cierpnieniu." - słyszą. Pies wesoły, jadł z apetytem. Pani płacze. W domu dzieci czekają aż wrócą. Dostał już imię. Żadnej głębszej diagnostyki. Jak trzeba, to trzeba. Nie ma co ich winić, skąd mogą wiedzieć? Państwo zostali odprawieni z nowiuśką smyczą, którą kupili dla znajdy. Biszkopt trafił na stół i ściągnięto z niego krew. Całą. Robi się to w narkozie, ale nie podaje się dawki śmiertelnej - pies umiera w wyniku wykrwawienia. 

Właściciele oddali psa do uśpienia. Nie chcieli być przy uśpieniu. Po kilku tygodniach pies odnalazł się z wygolonymi łapami. Żywy.


Zwierzę się nie poskarży


Znam kilkadziesiąt takich i jeszcze gorszych historii, których nie chciałabym nigdy poznać, ale wierzę, że nie każdy Psi Bank Krwi tak wygląda. Niedawno na jednej z fejsbukowych grup zadano pytanie dlaczego pewna klinika nie pozwala wchodzić ze zwierzęciem na oddanie krwi. Tam odezwał się ktoś z jakiegoś Psiego Banku, że do nich zapraszają z właścicielem. I właśnie po to Wam to piszę. Szukajcie TAKICH miejsc, gdzie możecie być przy swoim zwierzaku i mieć cały czas na oku co się z nim dzieje. I nie dotyczy to tylko pobierania krwi w psim banku, ale jakichkolwiek działań przy WASZYCH zwierzętach.

Zwierzę nie powie Wam co działo się za zamkniętymi drzwiami. Widziałam i słyszałam o wielu przypadkach jak uderzono zwierzę, bo źle się zachowywało (bo się bało, bo ktoś nie miał podejścia albo/i cierpliwości!) a właścicielom ze słodkim uśmiechem mówiono, że było grzeczniutkie. Nie dajcie sobie wmówić, że przy właścicielu będzie się źle zachowywało, że mniejszy stres dla niego będzie jeśli poczekacie w poczekalni - wierzcie, że nie. Nawet jeśli jest potrzeba zrobienia czegoś poza włascicielem, to dlaczego nie pozwolić mu być za przeszklonymi drzwiami i patrzeć na to co ktoś robi z JEGO zwierzęciem? Pozostaje jeszcze kwestia szpitalnego leczenia. Czasem jest potrzebne, ale w większości przypadków to produkcja niepotrzebnych kosztów. Musicie to wyczuć. Jeśli nie jesteście pewni, macie prawo skonsultować stan Waszego psa z innym gabinetem. Przenosiłam psa z wenflonem i kroplówką do innej kliniki na stacjonarne leczenie, bo widziałam jak bardzo jest zestresowana. Nie dałam sobie wmówić, że to kwestia wypadku, czy działanie leków. Miała nie przeżyć nocy, ale już kolejnego dnia wszystko wróciło do normy! Zniknęły wszystkie neurologiczne problemy. Magia?

Zauważyłam, że takie zabieranie zwierząt to domena większych klinik. Myślę, że to kwestia braku zorganizowania, braku umiejętności personelu, braku odpowiedniej ilości czasu. Za drzwiami można przecież na przykład przekazać zwierzaka w inne ręce, a powiedzieć, że zrobiło się coś samemu, a w międzyczasie zrobić milion innych rzeczy.

Osobiście muszę komuś bardzo ufać, żeby pozwolić mu zabrać zwierzaka za drzwi. Poznałam kilku lekarzy, którym oddaję całą moją ekipę, bez żadnych wątpliwości, ale jednocześnie wiem, że jeśli powiem, że wolę być z nimi nikt nie będzie protestował.

Ciekawa jestem jak to wygląda u lekarzy Waszych zwierząt? I czy zostali kiedyś dawcami krwi, albo korzystali z Psiego Banku Krwi? Podzielcie się w komentarzach, albo w wiadomości. 

14:58

Inaczej

Inaczej



Byłam duszą towarzystwa. Niespokojną.

Czekałam na piątkowy wieczór. Szykowałam się długimi godzinami. Z klubu wychodziłam nad ranem. Wracałam boso ze szpilkami w rękach. Śmiałam się w głos. Paliłam na parapecie i szkoda mi było zasnąć.

Myślałam, że to nigdy się nie skończy.

Lubiłam poznawać nowe osoby. Szczególnie te, które skrywały w sobie tajemnice. Głębokie zranienia, których na pierwszy rzut oka normalny człowiek nie jest w stanie zauważyć. Ja je widziałam. Drążyłam w skale. W historiach o których nikt dawno nie mówił, albo nikt nigdy nie słyszał. Rozmowy nocą mają inny wydźwięk. Ludzie po ciemku łatwiej przyznają się do tego o czym nie powiedzieliby w świetle dnia. Nieznajomi mówili "wydaje mi się jakbyśmy znali się od lat" i ja wypowiedziałam to zdanie kilka razy. Teraz noszę w sobie historie, które nigdy nie powinny mieć miejsca. Wydarzenia, których nie przeżyłam, a jednak w pewien sposób mnie ukształtowały. Ich bohaterowie na zawsze zapisali się w moim sercu.

Od zawsze do tego aby czuć się dobrze potrzebowałam emocji. Cenię ludzi, który potrafią je we mnie wywołać. W najgorszym człowieku na świecie byłam w stanie wypatrzyć iskierkę dobra i mówić o niej tak długo, aż przyznano mi rację. Za to przeciętni ludzie mnie nie interesowali. Zawsze czułam się od nich lepsza, chociaż nie potrafię wytłumaczyć dlaczego. Nudzą mnie rozmowy o pracy i związkach. Nie wychodzę z koleżankami na kawę czy zakupy. Na studiach uwielbiałam łowy w second handzie i picie w parku z plastikowych butelek, ale już z tego wyrosłam. Mam czasem chwile, że może bym gdzieś wyszła, ale najczęściej mija mi zanim zastanowię się z kim. Nie umiem w przyjaźnie. Możesz do mnie zadzwonić w środku nocy i powiedzieć, że zgubiłaś psa albo babcię - przyjadę, pomogę szukać. Ale nie wysłucham, że wyszłaś za niewłaściwego faceta.

Rozumiem się tylko z tymi, którzy nie mają wobec mnie żadnych oczekiwań. Oni wiedzą, że mogą na mnie liczyć i nie potrzebują potwierdzać tego na cotygodniowych posiedzeniach na których obgaduje się nieobecnych, tylko dlatego, że się im zazdrości. Jest kilka osób, z którymi mogę nie mieć kontaktu przez trzy lata, a i tak kiedy się w końcu spotykamy rozmawia nam się tak jakbyśmy widzieli się wczoraj. Zapominam zapytać co słychać, przestaję odpisywać na wiadomości w połowie rozmowy. I oni wiedzą, że nie dlatego, że mnie to nie obchodzi, tylko dlatego, że taka już jestem.

Ludzie oczekują, że będziemy do nich chodzić i zapraszać ich do siebie. Będziemy wychodzić do restauracji, zamawiać pizzę, lokalne piwo i rozmawiać. Pytać co w pracy, jak życie. Problem w tym, że jestem słaba w rozmowach o niczym. Nie czuję się w nich dobrze, bo nie widzę w nich sensu. Kiedy ktoś ma do mnie przyjść chcę żeby mieszkanie błyszczało, a często brakuje czasu żeby je ogarnąć chociaż względnie. Miliard razy mówiłam sobie - wyluzuj, przychodzą z własnej woli do mieszkania pełnego zwierząt, muszą mieć świadomość, że czarne spodnie zakładają na własną odpowiedzialność. A jednak godziny spędzam na wyrolkowaniu kanapy. I tak na prawdę dobrze czuję się tylko z tymi dla których nie muszę tego robić. Mąż, pracujący na co dzień w domu, na imprezie dopiero się rozkręca, kiedy ja już mam ochotę wrócić do łóżka, zakopać się w koc i obejrzeć odcinek na Netflixie. I nawet kiedy mówię prawdę, że jestem już zmęczona i chcę wyjść, ktoś później go pyta, dlaczego ich nie lubię. A to nie tak. Mnie na prawdę męczą kilkugodzinne wyjścia ze znajomymi. Nie dlatego, że ich nie lubię. Dlatego, że na takie spotkanie wystarczy mi dwie godziny zamiast pięciu. Mam za sobą kilka lat intensywnych imprez, dzisiaj wolę się wyspać i nie walczyć rano z kacem.

Ustawiłam kiedyś w tle na facebooku zdjęcie kota maszerującego samotnie wzdłuż torów. Mój jeszcze wtedy nie-mąż napisał z pytaniem dlaczego mi smutno. Nie widziałam w tym obrazku nic smutnego. Widziałam za to przestrzeń i wolność. Szedł gdzie chciał i nikt mu nie przeszkadzał. Mam ten problem, że widzę wszystko inaczej niż inni ludzie. Nie wytłumaczysz niewidomemu jak wyglądają kolory i nie zrozumiesz, kiedy powie, że czuje ich ciepło pod palcami. Ja też nie umiem wytłumaczyć swojego postrzegania świata.

08:51

Nie chciałam się zabić, bardzo chciałam umrzeć #CISZAPODSERCEM

Nie chciałam się zabić, bardzo chciałam umrzeć #CISZAPODSERCEM

Niemal pół roku temu myślałam, że nie dożyję stycznia. A jak dożyję to na pewno nie przeżyję. Nie chciałam się zabić, po prostu bardzo chciałam umrzeć - chyba w ten sposób najlepiej mogę określić to co wtedy czułam. Snucie po domu, uczucie pustki, dotykanie brzucha ze świadomością, że już nikogo w nim nie ma. Czytanie forum. Te kobiety zwariowały. Wchodzą na forum co rok, żeby napisać ile lat skończyłoby ich dziecko. Bunt we mnie. Chęć wyrzucenia wszystkiego co o tym przypomina. Chęć zapomnienia. Ile musi minąć? Rok? Dwa? Pięć? Natłok myśli. To moja wina. Nie byłam wystarczająco dobra. Nie byłam w stanie ochronić tego dziecka. A powinnam. Jako jego matka. Powinnam była ochronić małe stworzenie, które nosiłam pod sercem. Przez kilka długich miesięcy nie potrafiłam zrozumieć dlaczego tego nie zrobiłam.

Nikt nie przygotowuje kobiet na poronienie. Nie tłumaczy, że ciąża nie zawsze kończy się pulchnym bobasem dostającym na start 10/10. Nikt nie mówi, że czasami tak się dzieje, że to nie jest nasza wina. Że natura jest mądrzejsza i wie, że dziecko nie miało szans na przeżycie. Nawet jeżeli bardzo je chciałaś. Nawet takie bez szans. Jakiekolwiek. Kochałabyś. Już kochałaś.

Nie przypominam sobie, żeby na lekcjach wychowania do życia w rodzinie ten temat był poruszony chociaż raz. Nie znalazłam też o tym żadnego artykułu w czasopismach czytanych w ciąży. Nawet na naukach przedmałżeńskich przy temacie planowania rodziny nie padło słowo o poronieniu. Ginekolog na moje "zrobiłam dwa testy, oba pozytywne" rzucił radośnie "gratulacje, jest pani w ciąży, testy się nie mylą!" Nikt mi nie powiedział "ale zaraz, zaraz, jeszcze się nie ciesz". Nie wiem czy byłoby mi lżej gdybym brała takie zakończenie pod uwagę. Wątpię, że więź łącząca mnie z dzieckiem byłaby słabsza. Ale gdybym była na to przygotowana, może nie spędziłabym kilku miesięcy w poczuciu winy. Nawet kiedy poznałam wyniki badań nie przestałam zastanawiać się "co by było gdyby".

Nikt też nie przygotowuje społeczeństwa do rozmów z rodzicami po stracie. Nikt nie przygotował osób, które spotykałam ja. Nikt mi nie powiedział, że może mnie nie obchodzić co czują inni, że teraz liczę się tylko ja, że mogę powiedzieć koleżance z pracy, twierdzącej, że powinnam się cieszyć, że poroniłam teraz a nie w zaawansowanej ciąży, żeby się pocałowała w dupę bo gówno wie. Nikt nie powiedział, że mam prawo wyć i nie myśleć przy tym, że postradałam zmysły, albo z pewnością w najbliższym czasie zwariuję i zamkną mnie w psychiatryku.

Aktualnie powinnam być w 39 tygodniu ze spakowaną torbą do szpitala i wyprawką dla dziecka. Za 2 tygodnie urodzić zdrową dziewczynkę, a kilka dni później we trójkę wrócić do domu. Jedynym moim problemem powinno być jak do jasnej cholery poradzimy sobie z niemowlęciem, dwoma kotami i psem w jednym mieszkaniu? Sierść wszędzie. W wózku, łóżeczku i na miseczkach. Wiecie, że już się nie martwię? W ciąży się martwiłam, że jak my ogarniemy? Jak ja ogarnę? Już się nie boję. Nie ma nic ważniejszego niż być razem.

Jest styczeń. Żyję.

Wszystko jest do przeżycia,
trzeba czasu i dużo wiary.

Nigdy nie zapomnę o mojej małej dziewczynce, ale już przestałam uporczywie chcieć być znów w ciąży. Nie przechodzę obok lustra i nie patrzę na brzuch. Już nie piję wina kiedy mąż wyjeżdża. I nie patrzę na dzieci na ulicach. Jeszcze tylko czasem, przychodzi mi do głowy myśl, że to niemożliwe. Że nie mogliśmy mieć takiego pecha. Że to jakiś koszmar z którego zaraz się obudzimy. Ale i to mija.
Copyright © 2016 Brakuje Żyrafy , Blogger