08:51

Nie chciałam się zabić, bardzo chciałam umrzeć #CISZAPODSERCEM

Nie chciałam się zabić, bardzo chciałam umrzeć #CISZAPODSERCEM

Niemal pół roku temu myślałam, że nie dożyję stycznia. A jak dożyję to na pewno nie przeżyję. Nie chciałam się zabić, po prostu bardzo chciałam umrzeć - chyba w ten sposób najlepiej mogę określić to co wtedy czułam. Snucie po domu, uczucie pustki, dotykanie brzucha ze świadomością, że już nikogo w nim nie ma. Czytanie forum. Te kobiety zwariowały. Wchodzą na forum co rok, żeby napisać ile lat skończyłoby ich dziecko. Bunt we mnie. Chęć wyrzucenia wszystkiego co o tym przypomina. Chęć zapomnienia. Ile musi minąć? Rok? Dwa? Pięć? Natłok myśli. To moja wina. Nie byłam wystarczająco dobra. Nie byłam w stanie ochronić tego dziecka. A powinnam. Jako jego matka. Powinnam była ochronić małe stworzenie, które nosiłam pod sercem. Przez kilka długich miesięcy nie potrafiłam zrozumieć dlaczego tego nie zrobiłam.

Nikt nie przygotowuje kobiet na poronienie. Nie tłumaczy, że ciąża nie zawsze kończy się pulchnym bobasem dostającym na start 10/10. Nikt nie mówi, że czasami tak się dzieje, że to nie jest nasza wina. Że natura jest mądrzejsza i wie, że dziecko nie miało szans na przeżycie. Nawet jeżeli bardzo je chciałaś. Nawet takie bez szans. Jakiekolwiek. Kochałabyś. Już kochałaś.

Nie przypominam sobie, żeby na lekcjach wychowania do życia w rodzinie ten temat był poruszony chociaż raz. Nie znalazłam też o tym żadnego artykułu w czasopismach czytanych w ciąży. Nawet na naukach przedmałżeńskich przy temacie planowania rodziny nie padło słowo o poronieniu. Ginekolog na moje "zrobiłam dwa testy, oba pozytywne" rzucił radośnie "gratulacje, jest pani w ciąży, testy się nie mylą!" Nikt mi nie powiedział "ale zaraz, zaraz, jeszcze się nie ciesz". Nie wiem czy byłoby mi lżej gdybym brała takie zakończenie pod uwagę. Wątpię, że więź łącząca mnie z dzieckiem byłaby słabsza. Ale gdybym była na to przygotowana, może nie spędziłabym kilku miesięcy w poczuciu winy. Nawet kiedy poznałam wyniki badań nie przestałam zastanawiać się "co by było gdyby".

Nikt też nie przygotowuje społeczeństwa do rozmów z rodzicami po stracie. Nikt nie przygotował osób, które spotykałam ja. Nikt mi nie powiedział, że może mnie nie obchodzić co czują inni, że teraz liczę się tylko ja, że mogę powiedzieć koleżance z pracy, twierdzącej, że powinnam się cieszyć, że poroniłam teraz a nie w zaawansowanej ciąży, żeby się pocałowała w dupę bo gówno wie. Nikt nie powiedział, że mam prawo wyć i nie myśleć przy tym, że postradałam zmysły, albo z pewnością w najbliższym czasie zwariuję i zamkną mnie w psychiatryku.

Aktualnie powinnam być w 39 tygodniu ze spakowaną torbą do szpitala i wyprawką dla dziecka. Za 2 tygodnie urodzić zdrową dziewczynkę, a kilka dni później we trójkę wrócić do domu. Jedynym moim problemem powinno być jak do jasnej cholery poradzimy sobie z niemowlęciem, dwoma kotami i psem w jednym mieszkaniu? Sierść wszędzie. W wózku, łóżeczku i na miseczkach. Wiecie, że już się nie martwię? W ciąży się martwiłam, że jak my ogarniemy? Jak ja ogarnę? Już się nie boję. Nie ma nic ważniejszego niż być razem.

Jest styczeń. Żyję.

Wszystko jest do przeżycia,
trzeba czasu i dużo wiary.

Nigdy nie zapomnę o mojej małej dziewczynce, ale już przestałam uporczywie chcieć być znów w ciąży. Nie przechodzę obok lustra i nie patrzę na brzuch. Już nie piję wina kiedy mąż wyjeżdża. I nie patrzę na dzieci na ulicach. Jeszcze tylko czasem, przychodzi mi do głowy myśl, że to niemożliwe. Że nie mogliśmy mieć takiego pecha. Że to jakiś koszmar z którego zaraz się obudzimy. Ale i to mija.
Copyright © 2016 Brakuje Żyrafy , Blogger