Ostatni
tydzień spędziliśmy dość intensywnie. W czwartek bawiliśmy się
na weselu w Szczyrku u Madzi i Tomka, a już dwa dni później w
Poniatowej u Oli i Piotrka. To była nasza pierwsza dłuższa
nieobecność, odkąd mamy psa. Przed wyjazdem zastanawialiśmy się
więc dokąd oddamy Nukę.
Na
tak długi czas w grę wchodziło tylko miejsce w którym ktoś
rzeczywiście by się nią zajmował. Na noc jesteśmy w stanie
zostawić ją w hotelu, gdzie psy znajdują się w małych klatkach i
są wyprowadzane dwa razy dziennie na szybkie siku, ale dłuższy
taki pobyt nie wchodził w grę.
Szukaliśmy
więc miejsca, gdzie ktoś rzeczywiście by się nią zajął. Do tej
pory jeździła albo do moich albo do Łukasza rodziców. Ale w moim
rodzinnym domu jest dziecko, dwa psy i kot. Rodzice pracują na
zmiany i strasznie się martwiłam, że nasz łobuz podczas ich
nieobecności coś spsoci. Z resztą (głównie przez obecność
yorka i kota) przy każdym telefonie, kiedy zostaje u nich pytam, czy
niczego nie zagryzł! A u teściów panowała przedślubna gorączka
i nie chcieliśmy dokładać kłopotu. Wesele Oli było niedaleko
domu i bałam się też, że Nuka w poszukiwaniu nas przeskoczy płot,
wpadnie pod samochód i... Dobra koniec czarnych wizji, przecież
teraz leży obok mnie!
Obdzwoniłam
koleżaki i wszystkie polecone hotele. W psich hotelach, gdzie miejsc
jest tylko kilka rezerwacje trzeba robić z miesięcznym
wyprzedzeniem! "Łukasz, my nie mamy serio nikogo kto nie ma
małych dzieci, albo zwierząt i komu możemy zostawić psa?!" -
poddałam się w końcu i zadzwoniłam do Mamy, że jednak będziemy
rano! I tak nas tknęło na refleksję. Co by było gdyby rodzice
mieszkali daleko. Gdybyśmy już na prawdę nie mieli jej gdzie
zostawić. I wiecie co? Pojechalibyśmy z nią rano choćby do
Warszawy, gdyby tam znalazł się hotel. Albo zabralibyśmy ją ze
sobą w góry.
Dobrze
pamiętam telefon od pani, która szukała domu dla psa i miała na
to piętnaście minut. Kwadrans, ale za to pies rasowy i ładny! Bez
rodowodu, ale taki jak rasowy przecież. Pani była właśnie pod
schroniskiem, bardzo zdziwiona, że nie można sobie oddać psa ot
tak. No psikus. Dzień wcześniej dowiedziała się, że nie będzie
mogła zabrać pieska tam dokąd wyjeżdża. Trochę wierzyłam,
trochę nie. Ale jednak współczułam, gdy chwilę po telefonie ze
łzami w oczach opowiadała mi, że nie ma rodziny i niestety nikogo
kto by się psem zajął. Poinformowałam, że będzie można
zadzwonić, zapytać czy znalazł dom. To co usłyszałam w
odpowiedzi obdarło mnie w jakichkolwiek złudzeń. "Nie no, nie
będę sobie tym zaprzątać głowy". No okej, Pani sobie kupi
drugiego. Panią stać przecież. Co tam pies.
Lepiej, że oddała go w taki sposób, niż miałaby wyrzucić gdzieś po drodze. Tak jak ktoś psa, którego widzieliśmy w drodze powrotnej ze Szczyrku. Niestety nie udało się mu pomóc i tak, to był tylko jeden znaleziony pies. Też jestem zdziwiona i mam jeszcze nadzieję, że po prostu na chwilę oddalił się od domu. Oczywiście, że pomiędzy złym a złym, zawsze lepiej wybrać to mniejsze i oddać psa byle gdzie niż wyrzucić. Są też sytuacje, kiedy ktoś na prawdę nie ma wyjścia. Ale nic nie usprawiedliwia ignorancji.
Czytałam ostatnio o nowym pomyśle rządu odnośnie obowiązkowego czipowania psów i opłat za ich posiadanie. Początkowo pomyślałam, że to durnota, ale po głębszym zastanowieniu stwierdziłam, że u wielu ludzi(tych bez rozumu, rzecz jasna) znacznie by to ochłodziło zapędy do posiadania psa. Dla nas pies jest członkiem rodziny. Nie wyobrażam sobie go zostawić i jechać na wakacje (przynajmniej tam gdzie bez problemu można go zabrać). My podróżujemy z czworonogiem: morze, góry, mazury, nawet zagranica :) Wszystko jest do zrobienia, tylko potrzeba chęci i wcześniejszej organizacji. Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńnie ogarniam takich ludzi... Co tam pies, co tam kot? Wakacje zaplanowane to "noga, dupa, brama". A po wakacjach weźmie kolejnego, bo to przecież "tylko" pies i "tyko" kot. Nie potrafię tego zrozumieć, serio. Nie wyobrażam sobie życia bez moich kotów, nie potrafiłabym ich porzucić. Wolałabym zmienić plany, niż oddać je. Nie potrafiłabym dalej żyć z myślą, że je porzuciłam. Po prostu nie da się... Są członkami mojej rodziny, a rodziny się nie porzuca :)
OdpowiedzUsuń