16:45

To nie jest kolejny wpis o miłości



Dzisiaj nad ranem Kuba zaczepił Zochę nieśmiało, albo nawet niechcący, wyciągając łapę w jej stronę. Omal nie zapłacił za to życiem - zaraz rzuciła mu się z pazurami do gardła. Tak samo jest z ludźmi, czasem wystarczy ich tylko zaczepić, drasnąć, niechcący choćby drobną uwagą zarzucić i wybucha awantura.

Czasem wystarczy zły dzień.
14 luty na przykład.

Czy byłam w związku, czy nie - nigdy nie lubiłam walentynek. Być może dlatego, że najzwyczajniej w świecie mi nie wychodzą. Za nic nie cieszą mnie kolorowe serduszka, pomyślałam o tym w McDonaldzie patrząc na powciskane wszędzie gdzie tylko się dało różowe baloniki w ich kształcie. Bleh. Do śniadania dostaliśmy ciasteczko. Jabłkowe. Szarlotkowe. Cynamonowe. Nienawidzę cynamonu. Cynamon ma prawo bytu wyłącznie w szarlotce mojej rodzicielki, której nawet przez obecność przyprawy, nie potrafię sobie odmówić.

A więc tak, walentynkowe śniadanie zjedliśmy w maku. O 13 - uściślając. Najedzeni, z pełnymi brzuszkami ruszyliśmy na zakupy. Przymusowe i już od dawna zaplanowane, w dodatku z deadlinem, bo do czwartku musimy wyrobić się ze wszystkim. Z góry więc powinniśmy założyć, że będzie długo i nerwowo... Nie zdążyliśmy. Już po pięciu minutach od wejścia do galerii trzymałam zapakowane pudrowe szpilki, które przez jakiś czas będą mianowane ulubionymi. Pięć minut. Pierwszy sklep po lewo. Pięć minut z wejściem, przymierzeniem i zapłaceniem. Coś za łatwo poszło - pomyślałam, a Łukasz wypowiedział to na głos. Z resztą zakupów uporaliśmy się dopiero wieczorem. Przez ten czas zdążyłam trzy razy się rozstać, pięć razy przeprosić i milion razy być niemiła.

Ładne urządziłam Walentynki. Wiem. Już pomijając wywołaną kłótnie domyślam się, że jakikolwiek inny dzień w centrum handlowym jest dla facetów najgorszą formą spędzania czasu. Ale dlaczego mamy być dla siebie mili akurat 14 lutego? Święta, okej. Boże Narodzenie, okej.  W urodziny też nie sprawiajmy sobie przykrości. Ale 14 luty? To tylko skomercjalizowane święto. Kartki, prezenty, promocje, rabaty, kwiatki. Ktoś dobrze to sobie rozkminił. A jak mamy być dla siebie mili to bądźmy zawsze, a nie tylko czternastego lutego.

Przechodząc dwunasty raz obok kwiaciarni i widząc mężczyzn, powoli przesuwających się w ogromnej kolejce ku pani kwiaciarce, pomyślałam, że zamordowałabym mojego Łukasza, gdyby wpadł na pomysł spędzenia jakiegokolwiek popołudnia w kolejce za kwiatkiem, którego zaraz zeżrą koty, a nawet jeśli nie one, to sam padnie po dwóch dniach. Nawet jeśli lubiłabym kwiaty. Serio? W czasach, gdy nie ma czasu zjeść z rodziną posiłku, stoisz godzinę za badylem? Dobra, sam już sobie stój. Może dla jakiejś Niej akurat ten kwiatek jest priorytetem i ona nie liczy skradzionych minut, które bezpowrotnie stracisz w kwiaciarni. Ale widziałam tam też kilkoro znudzonych dzieci. Z tymi Tatusiami. Błagam. Za rok zabierzcie je na lody, a kwiatek kupcie mamusi następnego dnia.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Brakuje Żyrafy , Blogger